Matka Polka kontra rzeczywistość #1
Tego typu notki (tak podejrzewam) będą tutaj częste. Mają one na celu rozładowanie moich frustracji i wypuszczenie złości/złej energii/uwiecznienie anegdot (niepotrzebne skreślić).
Jeszcze 36 godzin temu byłam chora – tak wiecie – nie, że gardło, kaszelek i nic mi się nie chce tylko na całego – łamanie kości, temperatura, ból głowy i bezkresna niemoc. Wczoraj wieczorem jakoś się pozbierałam, organizm się wybronił – chyba poczuł, że zbliża się tydzień – wszak poniedziałek to dzień, na który trzeba mieć szczególnie dużo energii. To właśnie wtedy miałam się odrobić po 3 dniach choroby i chaosu w domu.
Nastał poniedziałek 🙂
Jedno dziecko obudziło się z temperaturą (tak naprawdę to w ogóle nie bardzo chciało się obudzić z jej powodu) a mąż wyjeżdżał na delegację. I zaczynam… dodam, że nie po raz pierwszy – trudny proces żonglowania możliwościami. Bo jedno chore, więc dobrze by było, żeby zostało w domu, drugie nie może się spóźnić na poranne zajęcia a trzecie – czemu miałoby nie trafić do placówki opiekuńczo-wychowawczej, a tak poza tym mamy dziś planowe szczepienie. Jak teraz termin mi przepadnie to znowu za miesiąc się pewnie okaże, że ktoś jest chory….
Dobra nie jest źle – jedno zaprowadzi małżonek. Ja chore wezmę ze sobą, zdrowe do nosidła i dawaj. Żeby nie było za prosto – już w metrze pierwsza przeszkoda – winda na peron nie działa – nie ma bata – jakieś trzydzieści schodów w dół trzeba pokonać. To ja bez żenady
„Przepraszam pana! Proszę Pana! Tak, pana w szarej bluzie! Pomoże mi pan?”
– udało się 🙂 teraz tak trudno kogoś zaczepić – zwykle co mężniejsi mężczyźni zatopieni są w swoich smartfonach albo ogłuszeni słuchawkami.
Jestem na peronie. Dojechałam. Tam znalazłam na ziemi jakieś klucze – chcę zostawić gdzieś żeby właściciel mógł je znaleźć – w ZTM odsyłają mnie na posterunek policji, na posterunku – zamknięte. Dodam, że wszystko z wózkiem i dzieckiem na plecach…
starsze panie komentują – chcesz dobrze, a tylko masz problem… tak… mam ochotę zająć się tym później, na szczęście na drodze spotykam pana sprzątającego – wie komu, wie jak – przekazuję zgubę… uff… dobry uczynek z samego rana spełniony 🙂
Jedno dziecko zdane. Robię niezbędne zakupy spożywcze na karmienie mojego biednego chorego i postanawiam nie korzystać z metra, by nie utknąć pod niedziałającą windą.
Taaa…. spotykam inną – też nie działającą – korzystam z takiej, która zaprowadzi mnie na inną stronę 4-pasmowej jezdni, dzięki czemu nadrabiam jakieś 300 metrów. Trafiam do domu.
Czy ja wspominałam, że padało?
Wow! Nieźle! Dobrze, że u mnie wszelkie placówki blisko i jeszcze babcia w okolicy i wpadnie pomóc. Podziwiam. Dzięki, że jesteś😃
Brzmi jak spełnienie wszystkich koszmarów! Ale widzę, że masz wprawę w radzeniu sobie ze wszystkimi przeciwnościami i jednak ogarniasz 😀
Matko, sen wariata… albo mój, w każdy poniedziałek 😉