Są takie dni kiedy wszystko idzie po mojej myśli.
Budzę się przed wszystkimi (chociaż 20 minut) i rozpoczynam dzień w swoim tempie. Zdążę wziąć prysznic albo odsłonić okna by wpuścić majowe promienie słoneczne.. zdążę przygotować wszystko do śniadania dziecka, które zaczyna lekcje jako pierwsze… zdążę zjeść w spokoju śniadanie z mężem zanim obudzi się reszta.
I zdalne to w moim przypadku literalnie oznacza zdalne.
Np ja robię śniadanie dla najmłodszego w kuchni podczas gdy z telefonu wrzucam obraz na tv z filmikiem, który przysłała Pani z przedszkola.. podaję śniadanie najmłodszemu – starsza woła (Mamo! Bo tu mnie chyba rozłączyło/wyskoczyło/nie wiem o co chodzi…) Lecę!
Najmłodszy kończy śniadanie – ja przygotowuję już następne stanowisko do nauki online średniemu – tak żeby nie przeszkadzał, tak żeby miał może słuchawki (a nie, słuchawek ostatnio nie chciał), acha… jeszcze poduszki bo ostatnio mu było niewygodnie… acha… i odpowiednie zakładki otworzę… lekcja za 10 minut…
AAAaaaa…. najmłodszy ubrudził się owsianką… lecę!
Ogarniam bałagan, starszego trzeba wydelegować już na przygotowane stanowisko pracy – idź! ale nie baw się komputerem…
Może jednak z nim zacznę…
Wracam do salonu – może do tego filmiku z przedszkola (aaaa… już się odtworzyły następne sugerowane z YT) przeczytam coś z poleceń od Pani… aaaa… lecę do syna bo coś nie działa…
Najstarsza skończyła – czegoś nie rozumie…
Ajjj… to dopiero pierwsza część dnia… przy odpowiedniej podaży kawy i posiłków jakoś dobrnęłam do wieczora bez wychodzenia z domu i lizania poręczy 🙂
Także ten… to był jeden z tych lepszych dni 🙂