źródło: unSplash |
Przetrwałam! Kwarantannę przetrwałam…
Jeszcze dokładnie mnie nie znacie, ja też jeszcze zastanawiam się ile chcę ujawniać zatem na razie tylko pokrótce przedstawię osoby dramatu:
Mama Beti, czyli ja – lat 40, lubi technologie, a do obowiązków opiekuńczo-wychowawczych stara się podchodzić twórczo i na podstawie wiedzy.
Tata – dużo pracuje na home office 🙂
Dzieci:
córka lat 9 –“starsza córka”
syn lat 6 – “starszy syn”
córka lat 5 – “młodsza córka”
syn lat 2 – “młodszy syn”
Już ponad 4 miesiące minęły od naszego zamknięcia się w domu… u nas było “na ostro” – wychodziliśmy z domu tylko my, rodzice, raz na 3-5 dni – tylko w sprawach ważnych (zakupy, zakupy, zakupy, ogromne zakupy).
Mąż pracował 8 h na home office – co oznaczało, że raczej nie wolno mu przeszkadzać… dzieci w domu a ja lawirowałam między poszczególnymi obowiązkami.
Za priorytet uznałam wyżywienie – i naprawdę się przyłożyłam, mimo że tego karmienia codziennego nie lubię… na codzień dzieci jedzą “w placówkach” a ja skupiam się na jakiejś fajnej kolacji albo podwieczorku, który pakuję dzieciom na zajęcia dodatkowe. A tu? To było ogromne wyzwanie więc podeszłam do tego zadaniowo – przegląd przepisów, menu wypisane na kartce + pomysły na kolejne + solidna lista zakupów na podstawie przeglądu tego co jest w domu. No ale ileż można…
Edukacja zdalna w rodzinie wielodzietnej
tutaj postawiłam na szkołę – niestety nie mogłam poświęcić czasu na spędzanie go z dziećmi nad książkami (przy niespełna dwulatku) – na szczęście starsza córka, będąc w 3 klasie, była pod dobrą opieką “zdalną” wychowawczyni. Dzięki działaniom nauczycielki – 1 h spędzała na lekcji a potem czasem drugie tyle, czasem więcej na odrabianiu zadań, czasem siedząc na Skypie z koleżanką w tematach lekcyjnych.. ona też była moim priorytetem w tym temacie – ona dostawała oceny, a ja robiłam wszystko by ten proces zautomatyzować i ułatwić dziecku, część moich pomysłów na ten temat tutaj kiedyś się pojawią. Do moich działań w tym zakresie było także wspieranie nauczycieli w tym, by łatwiej im było używać technologii do tego procesu…
Niestety syn – zerówkowicz – musiał bazować na nas, rodzicach w przekazywaniu wiedzy i zadań – zatem tutaj próbowałam udostępniane materiały mu pokazywać, odczytywać, ale często sprowadzało się to do wyszukaniu w tych treściach “samograjów” – czegoś do druku, filmiku, piosenki lub stron zadanych w podręczniku. Przez jakiś okres tata wziął sobie za cel wspomaganie go, ale było to niełatwe i wymagało naprawdę dużego trudu..
Córka – przedszkolak – także dostawała materiały – ale już aby je jej łatwo udostępnić i pokazać – brakowało czasu… zwykle korzystała z tego, co oglądał starszy… na pewno niezwykle wartościowymi były filmiki z rytmiki i ogólnie nagrania od nauczycielek.
Najmłodszy – jakoś tam krążył między nimi i mną – ale często był zagubiony bo do najstarszej nie może iść bo przeszkadza w nauce, niszczy… te klocki to dla niego za małe, tamtego malowania nie rozłożymy bo się pobrudzi, a ja nie mogę ich wspomóc bo przecież obiad sam się nie ugotuje…
Syndrom pourazowy? Ja?
Na początku dużo słuchałam podcastów na temat koronawirusa i pandemii… w sumie to od początku wiedziałam że trzeba zachować “dietę informacyjną” – więc nie zarzucałam się okropnymi faktami i statystykami, raczej skłoniłam się do tych treści, które pokazują jak sobie w tej rzeczywistości radzić… jak organizować home office, jak postarać się zadbać o dobre relacje w mieszkaniu, jak zadbać o swoją formę i zdrowie, jak nie przytyć, jakie produkty kupować żeby wzmocnić odporność… no i niby byłam naszpikowana wiedzą, niby chciałam ją wdrożyć, ale jednak nie było lepiej… tych wszystkich obowiązków i płaszczyzn było za dużo…
Od razu wiedziałam, że trzeba odpuścić – że skoro zajmuję się domem i posiłkami, próbuję organizować dzieci to na pewno nie można marzyć o posprzątanym domu lub czasie na samorozwój 🙂 wiedziałam, że nie może być perfekcyjnie, ale to że tak stanowczo się odizolowaliśmy spowodowało, że nie mogłam delegować wielu zadań – posiłków czy opieki nad dziećmi…
I wtedy usłyszałam w jednej z audycji o syndromie PTSD w kontekście tego co się dzieje – to syndrom stresu pourazowego. Jestem pewna że wiele z Was o nim słyszało.. chociaż w amerykańskich filmach wojennych… a tu… PTSD po koronawirusie – zarówno u pracowników ochrony zdrowia, ale też pośród “zwykłych ludzi”.
Zaczęliśmy mieć jeszcze więcej stresu – bo możemy zachorować, bo nie wiemy ile to potrwa, bo izolacja, bo przymusowe przebywanie wciąż z tymi samymi ludźmi… na początku myślałam, że mam na tyle poukładane w głowie że dam radę… wszak dbam o ruch, swoje żywienie, to ile informacji przyjmuję, że mam dzieci, na których muszę się skupić… ale jednak po 1 miesiącu przestałam chojrakować… wystarczył jeden-dwa wieczory kiedy nie wyrobiłam fizycznie by ogarnąć i zaległości zaczęły się piętrzyć, stres wzrastać….
Dla dzieci także to był smutny, “szary” czas – nie wychodziły nigdzie przez długie dni… codziennie ich obserwowałam jak umieli sobie organizować zajęcia.
W takich chwilach cieszyłam się, że jesteśmy rodziną wielodzietną, że oni mieli siebie i mogli sięgnąć po zabawy ze sobą..
Teraz nadal widzę, że widmo “koronawirusa” nadal nad nimi krąży – są w lęku gdy mają złapać się poręczy tramwaju, przypominają o maseczkach a dezynfekowanie rąk nadal dla nich nie jest przyjemne…
Jednak nadchodzi nowy lepszy czas… tęczę już widać po tej burzy…
Dopiero w wakacje zaczęłam czuć, że to mija… dopiero podczas dłuższego przebywania na powietrzu (na działce), podczas prac “polowych” i wśród dzieci, które teraz już “nic nie muszę” czuję, że stres odpuszcza…
Dlatego właśnie taki tytuł – przetrwałam… na oparach, na minimum, bez nadmiernych wymagań…
Piszę ten tekst, żeby zamknąć tamten etap – żeby trochę go przemyśleć i podsumować…żeby zdać sobie sprawę, że ta atmosfera i uczucia mogą minąć.
Wiadomo – nadal trzeba uważać, dystansować się społecznie, nadal nie wiemy kiedy to się skończy, ale wiem, że ten okres najmocniejszego zamknięcia, izolacji połączonej z edukacją dzieci był dla mnie najtrudniejszy i najgorszy.
I co zaskakujące, nawet pomimo tego, że nie postawiłam sobie wygórowanych wymagań, nie realizowałam z dziećmi wszystkich zadań edukacyjnych a moje posiłki to czasem były kupione mrożone pierogi…
Przetrwałam…
Czasem było naprawdę ciężko a ja nie chciałam walczyć za wszelką cenę aby wszystko było tak jak do tej pory (nie “perfekcyjnie” bo to słowo jednak tu nie pasuje).
Czasem trzeba odpuścić i zrealizować minimum by zadbać o siebie…
Przetrwałam i z nadzieją patrzę w przyszłość bo jak teraz dałam radę to ile ja będę mogła zrobić w przyszłości po tym doświadczeniu.
Mam nadzieję, że po części będzie to widać tutaj 🙂
Przetrwałam i ciekawa jestem jak było u Was…
Pozwoliliście sobie by nie walczyć za wszelką cenę?
Przydatne linki:
Podcast naTemat.pl: KORONAWIRUS I RÓWNOŚĆ PŁCI – audio
Podcast (zapis webinaru) SWPS z 18 marca 2020 r. – “Jak radzić sobie z lękiem przed koronawirusem” (audio)