Jest taki moment w życiu każdej mamy, że jak już przeżyje ciążę i poród, to chce się zabierać za aktywności fizyczne…
Nasila się ta chęć jak minie pierwszy czy drugi rok życia dziecka – postanawia “wziąć się za siebie”. Często zgrywa się to także z rozszerzaniem diety dziecka – Ja też będę jadła zdrowo!
Pytanie zatem – czy to jest możliwe? Czy to się da pogodzić nie będąc trenerką albo mamą, która wszystko (tak jak ja) stara się robić sama?
Opowiem na moim przykładzie.
Lubię ruch, więc już w szpitalu starałam się coś robić – a to krążenia, spacer, wyciąganie się, aktywowanie dna miednicy czy mięśni poprzecznych brzucha… generalnie na ile mi pozwalał nastrój.. podobnie w domu…
Potem gdy już się ogarnialiśmy i minęło magiczne 6 tygodni próbowałam chodzić na zajęcia “dla mam z dziećmi” – i to fajna opcja, ale, pod warunkiem że trafi się do miejsca, gdzie trenerka jest przygotowana do prowadzenia takich zajęć. Najlepiej by była po dodatkowych szkoleniach z aktywności dla młodych mam i kobiet w ciąży, a już idealnie by było gdyby miała specjalizację z tego zakresu.
Poza tym okres, kiedy uczestniczysz w tych zajęciach w pełni skupiona jest niedługi. Na początku przerywasz trening bo np. musisz nakarmić dziecko, a później (w 6-8 m.ż.) bo gonisz pełznące przez salę dziecko. Fajnie, ale na krótko. Super – bo zyskujesz znajomości z kobietami w sytuacji podobnej do Twojej i budujesz nowy krąg znajomych.
Trening w domu – oj… tu to można epopeję napisać – niektórzy lubią bo są u siebie, mogą w swoim tempie ćwiczyć i co chcą, a poza tym nikt na nich nie patrzy.
Słabo jeśli nie bardzo masz pomysł na ćwiczenia odpowiednie dla Ciebie (a to dla kobiety po porodzie bardzo długo jest bardzo istotne) i nie masz w sobie dyscypliny by trenować regularnie.
Słabo, bo matce należy się wyjście z domu 🙂
A co mi zapewnia, że się ruszam i uważam, że jestem aktywna?
Po pierwsze:
Lubię ruch, jestem typem, który musi się ruszać, chodzić, tańczyć.. nie lubię zbyt długo stać czy siedzieć w jednym miejscu. Jako dziecko nawet uczyłam się ruszając..
Kiedyś więcej tańczyłam dlatego zostało mi to, że uwielbiam świadomie pracować nad swoim ciałem – poczuć każdy jego fragment, szukać napięcia w konkretnych mięśniach albo układać ciało w skomplikowane sekwencje. Dlatego właśnie nie jest mi trudno się zebrać do wyjścia na zajęcia – sprawiają mi radość i zupełnie się nie przejmuję ani swoim wyglądam na nich ani co inni pomyślą o poziomie mojego przygotowania. Wiem, że wiele osób przed wyjściem na zajęcia grupowe ma tego typu obawy.
Ja staram się uczestniczyć właśnie w takich organizowanych przez pobliską sieciową siłownię. Wybieram głównie pilatesy, jogi i zdrowe kręgosłupy – bo lubię ten poziom dynamiki (!) ale też dlatego, że kiedy dzieci są w placówkach to głównie takie zajęcia są w harmonogramach 🙂
Z racji tego, że jednak moje najmłodsze dziecię skończyło 2 lata i czas wziąć się za siebie (tak mi moja trenerka doradza) to czas poszukać TBC w tych godzinach lub chociaż powalczyć na macie w domu.
Po drugie:
Jestem mamą czwórki dzieci, raczej młodszych (moja najstarsza córka dopiero skończy 10 lat), więc bardzo często muszę ich gdzieś zaprowadzić lub odebrać z zajęć.
Znajomi często mijają mnie mknącą z wózkiem i z dziećmi wokół, albo bez wózka.. zwykle jednak w pośpiechu.
Każde dziecko jest w innej “placówce” – żłobku, przedszkolu oraz dwóch różnych budynkach szkoły. Powoduje to, że przemieszczam się dużo i w różnych konfiguracjach. Najstarsza już chodzi często sama, ale jak jest okazja by jej towarzyszyć to staram się być przy niej.
Wszystkie lokalizacje “placówek” są w zasięgu spaceru i odległości między nimi sprawiają że dziennie potrafię pokonać średnio 7-10 km (zależy od dnia). Dla mnie 10 tysięcy zalecanych kroków to pikuś.
Dlatego mój codzienny strój jest dość swobodny a głównym jego elementem są dobre buty sportowe 🙂
Korzystam z opaski sportowej – Polara M600 i moje przykładowe osiągnięcia to:
wrzesień 2020 – 280 km (śr. 2330 kcal)
sierpień 2020 – 231 km (wakacje, więc bez moich stałych tras, śr. 2250 kcal)
lipiec 2020 – 191 km (wakacje, śr. 2130 kcal)
czerwiec 2020 – 194 km (śr. 2200 kcal)
Wszystkie te spacery z wózkiem i bez zaliczyć można do NEAT, czyli spontanicznej aktywności fizycznej… podobnie jak sprzątanie, tańczenie, prace w ogrodzie i wszystko to co robicie z przyjemnością albo tego nie zauważając. Pamiętajcie o tym. Wszak w odchudzaniu liczy się deficyt kaloryczny (czyli spalaj więcej niż jesz) oraz to, żeby lubić to co robisz – przecież chodzi o to żebyś nadal to robiła.
Ja tam lubię to co robię i chyba będzie mi brakować tego, kiedy moje dzieci się usamodzielnią i kiedy niedługo porzucę wózek (gdzie ja wtedy będę trzymać te wszystkie zakupy itp??)
Co jeszcze pozostaje?
Słuchać mojej fizjoterapeutki uroginekologicznej i wziąć się za wzmacnianie mięśni (TBC!)
No i może mniej jeść.. tzn lepiej… 🙂
PS: A dla tych co czekają na odpowiedź z poprzedniego posta:
Odpowiedź c – padłam na mordkę, oto screen z mojego Polara (link afiliacyjny) z tamtego dnia: